Nooooo, to skończyły się żarty, skończyło się głaskanie i mizianie :) Tniemy na ostro, wszystko jak leci, małe i duże, grube i chude, długie i krótkie :)
Formujemy piękną kulę i bardzo, ale to bardzo uważamy by nie ciąć po zdrewniałych już gałązkach.
A to co ucięte zostało, zadowolony mąż (z pracy, którą mu żona załatwiła w to niedzielne popołudnie), z miotłą w ręku i piosenką na ustach, pakuje do worków. I uzbierało się tego naprawdę sporo….. Tym razem nie oddzielamy łodyżek z kwiatkami od reszty i wszystko suszymy razem, ……i już mamy pomysł na to co z tego zrobimy zimą :)
Sadzonki, jak na pierwszo roczne wyglądają naprawdę zacnie :) przyjęły się wszystkie co do sztuki, przetrwały chimeryczne lato, rozanieloną jesień i są gotowe na spotkanie oko w oko z Panią zimą…..