DYSKUSJA Z PAPUTKIEM, NIE WRÓCIŁ

Gdybym spojrzała z boku na parę ludzi ryczących za gołąbkiem, który nie wrócił do domu…., pomyślałabym sobie: WARIACI…. Ale jestem z tej drugiej strony…. W życiu nie myślałam, że można tak bardzo zbliżyć się do dzikiego zwierzątka. Zwierzątka, które pełną parą wprowadziło się do naszego życia. On nie widział żadnej różnicy między nami, ….i od samego rana do wieczora, bardziej lub mniej udolnie chciał żyć tak jak my. Było z niego tyle śmiechu…..

Nie ma takiej możliwości by PAPUTEK sam zdecydował o tym ,że nie wróci…. Nie ma też mowy o tym, że zdołał się zgubić na odcinku 20km…. Gołębie chcąc ocenić swoją pozycję wznoszą się na wysokość 800m, a stąd, przy dobrej pogodzie są w stanie sięgnąć wzrokiem na 100km. PAPUTEK więc musiał zaraz po wypuszczeniu widzieć dom. Gołębie naprawdę mają niesamowity zmysł nawigacyjny…. Tysiące lat ewolucji wykształciły u nich umiejętność wyczuwania pola magnetycznego. Z czasem jednak do korzystania z naturalnego kompasu gołębie dorzuciły zdolność nawigowania po drogach. Zachowują się jak kierowcy, lecą wzdłuż ulic, skręcają na skrzyżowaniach. Do tego mają w głowie swoją magiczną mapę przestrzenną. Wywiezione w zamkniętej klatce, w nieznane miejsce, tysiące kilometrów, …..bez żadnych problemów wracają do domu….. PAPUTEK nie mógł się zgubić, musiało coś się stać…. Ja podejrzewam wiatraki, które były na trasie przelotu…… co roku tysiące ptaków ginie na całym świecie od wiatraków…. NIENAWIDZĘ WIATRAKÓW……

JEDNA Z NASZYCH OSTATNICH DYSKUSJI……..


PAPUTEK NIE WRÓCIŁ

Od jakiegoś czasu zaczeliśmy wypuszczać PAPUTKA na oblot, to znaczy zabieraliśmy go w różne miejsca w odległości około 5-7km od domu i wypuszczaliśmy…. Za każdym razem wracał mniej więcej po 1- 2 minutach.

Dzisiaj o 11tej zabraliśmy go w miejsce oddalone o 20km od domu. W kierunku, z którego nie jednokrotnie już wracał z krótszej odległości. Przelot do domu powinien mu zająć około 5 minut. Jest 18ta, …..a jego nie ma.

Jadąc z nami w aucie nigdy się nie denerwował. Dokładnie wiedział co go czeka, ….spacer po niebie. Siedział spokojnie przeważnie na ramieniu kierowcy i wykręcając łepek na wszystkie strony obserwował krajobraz za oknem…..

Przestudiowaliśmy wszystkie możliwe strony w internecie na temat oblotów młodych gołębi. Zdarza się, że ptaki zrywają się lecąc „w siną dal” i wracają dopiero następnego dnia, nocując na drzewie lub na dachu innego gołębnika…. Ale mój PAPUTEK nigdy nie spał poza domem, nie umie też sam się nakarmić….. Mały, biedny PAPUTEK, który teraz gdzieś błądzi w przestworzach, a mi się chce za nim ryczeć……

PAPUTKOWA PRASÓWKA

Budzę się rano, albo raczej Paputek mnie budzi, gdyż jego biologiczny zegar nie wie, że dziś jest niedziela, i że dziś ŚPIMY DŁUŻEJ !!!!!!!! krzyczę z łóżka, Paputku proszę, ….jeszcze godzinka, …godzinka na dośnienie snu, który właśnie mi przerwał, a w nim takie przyjemne rzeczy,

….puszczam latawca z bratem – Marcinem, ….ciepło i poranne słoneczko oplata się wokół nas, jesteśmy dziećmi i mamy bose stopy, które stąpają po trawie pełnej porannej rosy, miłej rosy……… często wracam myślami do dzieciństwa, które choć nie było łatwe, było pierwszym światem, który poznałam. A wszystko co pierwsze wydaje się być bliższe od tego poznanego później…..I całe szczęście, że natura człowieka zapamiętuje w większości te dobre chwile. Dla mnie dzieciństwo jest wspomnieniem bardzo bliskiego kontaktu z mamą, z którą nie rozmawiałam, ale pisałyśmy do siebie listy……, i z młodszymi o osiem lat braćmi, bliźniakami, których szczypałam na każdym kroku, doprowadzając celowo do płaczu, ….ale to był taki rodzaj mojej miłości, …moje zaznaczenie w ich życiu, no bo jak inaczej pogadać z gówniarzem, który mówi tylko beeeee, daa, gugu :))))) tak bardzo mocno kocham ich do dziś, ….każda myśl o tym, że mogłoby stać się coś złego, któremuś z nich wywołuje u mnie ścisk w gardle i od razu ryczę…..

No, ale Paputek, …..ja traktuje go jak brata, …..ale on uparcie mówi do mnie: MAMO :)


A moja głowa to jego ulubione krzesło, fotel, kanapa czy coś takiego :) nie przypominam sobie bym kiedykolwiek z miłości do mojej mamy próbowała usiąść jej na głowie :) albo gryzła ją we wszystko co ubraniem nie było okryte, też z miłości oczywiście :)

JEST ŚWIRNIĘTĄ, GOŁĘBIĄ POMYŁKĄ :)))

FREYR, LE CHAMONIX, SPALONY ŁOŚ

Przed wyjazdem czytałam w jednym z przewodników, że powinnam spotkać na miejscu trzy knajpy….. Rzekomo tę właściwą poznam po tym, że dwie pozostałe będą wiały pustkami, ….a w tej jednej będzie gwarno i pełno ludzi umorusanych skałą….

poznałam, ……ale nie po tym

Teraz we wszystkich trzech wiało pustkami……

Zaglądamy przez okno, rzuca się nam w oczy samotny łoś na kominku, który pomimo dramatycznej sytuacji, która go spotkała w życiu, nie stracił swego uśmiechu z twarzy :) wygląda jakby czekał na nas, i już w tej sekundzie wiem, że muszę go uratować….., zabieramy go ze sobą :)

……miejsce pochłonięte przez żywioł w jednej chwili……, można zamknąć oczy i spróbować sobie wyobrazić, jak języki ognia jeden po drugim zaspakajają swój głód pochłaniając wszystko co im do paszczy wpadnie, …..jak iskry ulatują w otchłań uwalniając naturze całą energię tego miejsca, ….jak belki jedna po drugiej trzaskają waląc się na ziemię, …..jak kłęby czarnego dymu jednoczą się z niebem….. pożar w swej potędze nieposkromiony….

Jednak wszystkie najistotniejsze punkty tego miejsca wyłaniają się z tej czarności…. Jakby postanowiły się zjednoczyć i przetrwać ten moment razem……

Nalewak dumnie pręży swe ramiona, stojąc nadal w gotowości do zaspokojenia spragnionych ludków, którzy gromadzili się tu po dniu pełnym zmagań w skale…..


Lodówki są jeszcze pełne napojów, prócz tych procentowych, które zapewne same wyszły, ….pozostawiając po sobie białe kółka….. :)

Jak się później dowiadujemy knajpa spłonęła jakieś trzy tygodnie temu, i tak jak się domyślamy, ludzie szepczą, że nie był to przypadek, ….zapewne właścicielowi knajpy z sąsiedztwa niechcący upadła zapalona zapałka, ….albo iskierka z jego kominka poleciała z wiatrem, równie niechcący, …..albo karnisterek z paliwkiem się przewrócił na niedopałek od papierosa, NIECHCĄCY !!!!!!!!!!

Odpowiadając na nawoływania ciszy, która krzyczy w tym miejscu, zapewne po raz ostatni daje się obsłużyć temu miejscu i pozostawiam jedną ze swych myśli przy kominku….

a w zamian zabieram łosia…. Uśmiech na jego twarzy teraz sięga już prawie uszu !! :) Wygląda na naprawdę szczęśliwego. Pewnie nasłuchał się w życiu swoim przy tym kominku, ….pewnie jeśli chodzi o prawdy życiowe jest teraz mądrzejszy ode mnie….

ŻEBY TAK ŁOSIE POTRAFIŁY GADAĆ, ….POCZEKAM DO WIGILII :))

p.s. poszukuje zdjęć tego miejsca i łosia sprzed pożaru, może ktoś dysponuje?

FREYR, PSIKUS STWORZYCIELA

W sobotę już nie mogę się doczekać „o poranka”….. Jak dziecko czekam na każdą wycieczkę. Plecak, termos, lizak i w drogę….

Zaczynamy od Namur, urokliwej miejscowości ścielącej się wzdłuż rzeki Mozy. Rześkie, wilgotne, pachnące jesienią, poranne powietrze… Tutaj mąż, jako spec w dziedzinie, przekazuje mi kilka tajników jeśli chodzi o fotografowanie. Ćwiczę się pilnie przez resztę dnia…..


30 kilometrów dalej zatrzymujemy się w Dinant. W samym centrum miasteczka pionowa skała, nad którą wznosi się ufortyfikowana Cytadela z XI wieku, która została wybudowana by móc z niej kontrolować dolinę Mozy…



Naszym celem jest jednak FREYR. Słynny rejon wspinaczkowy, która tym razem mamy na celu jedynie spenetrować, by wiedzieć jak się przygotować do prawdziwej wspinaczki następnym razem. Więc jedziemy. Poszukujemy Pałacu (domu) naszego „Papy”, czyli obecnie sprawującego władzę nad Państwem (Belgią) Króla FILIPA I . Bo to po przeciwnej stronie ma się znajdować jedna z najurokliwszych i najwyższych skał :) Droga wije się wzdłuż rzeki przecudnie… Jest i Pałac….., i rzeka, …..i co …… tak wpław? Jedziemy dalej szukać ratunku w przeprawie.



Mostu nie ma, ale też jest fajnie :) „Prom”, ….prom w cudzysłowiu :), jest to malutka łódeczka z „pamperkiem”, który liną przeciąga swoją łupinkę wraz z turystami, przez dzień cały, ….z jednego brzegu na drugi, …i z drugiego na pierwszy. Bardzo miły, młody człowiek, na kacu gigancie, ….więc mu mówię, że się nie dziwie, bo przecież sobota ranek, …a on mi na to, że czy to wtorek, czwartek czy sobota – zawsze ma tak samo :)



Ruszamy wzdłuż rzeki. Po trawie, polanami i między krowami…… Jak to człowiek potrafi pięknie się zrelaksować w takim otoczeniu. Góry wokoło są jak tama, która nie przepuszcza żadnych trosk…… jest tak sielsko, nawet krowy przeżuwają leniwie z uśmiechem na twarzy :)

Gdy zaczynam słyszeć dźwięki obijających się o siebie ekspresów i karabinków przypiętych do uprzęży….. nawoływania asekurujących chcących zmobilizować swoich przyjaciół na linie, ….tam w górze, robi mi się jeszcze milej….



Imponująco….. ,co też ludziom (i mnie poniekąd również) brakuje w tych główkach, której klepki, że to robią….? Ja wiem, …..ale nie powiem, bo w mgnieniu każdy chwycik w skale będzie zajęty :)




„Wspinamy” się na dziko, wzdłuż skały….. A tam, na górze, ….klęka u naszych stóp cała dolina….


W takich chwilach człowiek nabiera szacunku do stworzyciela świata….., na temat, którego możemy jedynie wymyślać sobie przeróżne teorie….. I w jako jednej z niewielu teorii, które głosimy, nikt nam zaprzeczyć nie może, ….bo i nikt prawdy swej pewien być nie może….. no chyba, że ja , swojej…. :)

Na koniec w dość dramatyczny sposób się zagubiliśmy, noc nadchodziła wartko, w lesie mościła się ciemność i towarzyszyła nam świadomość, że ostatni kurs „promu” 19.30….. Zeszliśmy ze szlaku, przedzieraliśmy się przez pachnący grozą wąwóz, i żaden kierunek nie wyglądał na dobry kierunek….

Seba przystanął: DLACZEGO KURWA, JA SIĘ ZAWSZE DZIWIĘ LUDZIOM, KTÓRZY ROBIĄ TO SAMO W HORRORACH ?

Teraz gdy piszę, naszła mnie myśl nad tym, że ta rzeka choć zupełnie prosta na mapie w odcinku, który przemierzaliśmy, na tych zdjęciach cały czas skręca w prawo….

Czyżby to kolejny psikus stworzyciela, który chciał się zamanifestować w naszym świecie, …..motywując do zastanowienia nad tym czym jest to co widzimy, a czym to co chcemy zobaczyć…..?